poniedziałek, 31 sierpnia 2015

If you don’t like how things are, change it! You’re not a tree.


A wzięło i mnie. Na pisanie bloga. Tak poprostu, z nudów... albo z chęci zrobienia, rozpoczęcia czegoś nowego w moim życiu.
Co prawda ciagle cos zmieniam w swoim życiu, juz tak prawie od 3 lat.... odkąd zamieszkałam w Londynie. Zmiana pracy wiązała się ze zmianą miejsca zamieszkania i tak w kółko.
Tym sposobem mieszkałam w zupełnie różnych miejscach Londynu, pracowałam w zupelnie różnych restauracjach, obcowałam z chyba z wszystkimi rodzajami klientów. Wypada wspomnieć, że obracam się w hospitality, jestem kelnerką, byłam też barmanką. No więc miałam doczynienia z "posh" Żydami, z czarnymi i hindusami, którzy oboje są bardzo wymagający. Nieważne, że ty jesteś bardzo busy, masz pełne ręce roboty..... chcą tap water? Muszą ją dostać. Teraz.
I nni, młodsi, starsi, bardzo uprzejmi i nie mający za grosz szacunku do ludzi pracujących.
Miałam tez fajnych klientow, uprzejmi, zainteresowani tym co u Cb, albo Tb.... w każdym bądz razie zostawiali dobre napiwki i stawiali drinki. To było gdy pracowałam w barze, w zasadzie do ostatniego piątku.
Średnio zmieniam pracę co 7-8 mies, a miejsce zamieszkania różnie. Raz mieszka mi się krócej, raz dłużej, to już jest zależne od tego, gdzie pracuję i jak daleko muszę dojezdzać.
 Ale jestem happy z tego powodu. Chcę poznać cały Londyn i teraz juz wiem, że zupełnie inaczej mieszka się na północy, a niżeli na zachodzie. A jeszcze inaczej na wschodzie, gdzie mieszkam obecnie.
Nie boję się zmian. Wrecz się nimi fascynuję. Zawsze wnoszą wiele, wiele do naszych żyć.

Dlaczego mam przebywać w srodowisku, ktore mnie niszczy ? W pracy, w ktorej ciagle sie czuje obserwowana, kiedy po zakonczeniu zmiany, ja juz mysle w stresie o kolejnym dniu pracy..
Nie jestem drzewem, ze cale swoje zycie musze spedzic w jednym miejscu. Nie jestem, Nie muszę. Nie chce. Zycie to nie tylko  pieniadze. Jasne, ze je kocham, a raczej rzeczy ktore moge za nie kupic, miesjca, ktore moge odwiedzic.  Ale wybieram wewnetrzny spokoj. Teraz wiem, ze ten spokoj, to niesamowite uczucie.
A praca? Pracę znajde. Juz znalazlam. Wracam z Pl po tyg holiday-a i zaczynam w nowym miejscu. Jezeli mi sie  tam nie spodoba, to bede szukac nowego miejsca. Znajde. Wierzę, wiec znajdę. Przyjechałam do Lnd jako 19-letnia dziewczynka, ktora jedyne pieniadze jakie zarobiła to sprzedając kosmetyki w Avon-ie, albo zbierając truskawki w Niemczech.
I co. Znalazłam pracę. Na poczatek w coffee shopie, pozniej w zydowskiej restauracji i tak krok po kroku, az zaczelam prace w centrum Lnd, w znanej chain restaurant. Pózniej bar w bardzo bogatej dzielnicy Lnd. I co ? Teraz nie znajde pracy ? Wierze, wiec znajde :)

Miałam 19 lat, były to moje pierwsze miesiące na studiach, a ja z dnia na dzien zerwałam z uczelnią i kupiłam bilet na autokar do Lnd.
Reakcja rodziców? "Co ludzie pomyślą? Ze pewnie Cie wyrzucili ze studiów! Albo, że w domu są pewnie kłótnie i nie wytrzymujesz|". Za to koledzy na studiach mnie podziwiali za odwagę i determinację i zyczyli powodzenia. Niejedna osoba chciała zrobić to, co ja zrobiłam, ale brakowało jej odwagi... no i możliwosći. Ja byłam tą "szczęśćiarą", że mogłam sie zatryzmać u cioci. Dach nad głową to podstawa. Gdziekolwiek się jest.
Jak odchodziłam z pracy.....( w zasadzie pamiętam, ze w dwóch przypadkach mówiłam o tym kilka miesięcy wcześniej, że odchodzę, że odejdę....) panował mną strach... że nie znajdę czegoś, a przeciez muszę za coś zyc. I tak przez miesiące tłumiłam w sobie emocje, spowodowane przyczyna, dla której chciałam odejść. W pierwszym przypadku była to stresująca szefowa, włascicielka coffee shop-u, licząca każdy grosz, a raczej pens.... W drugim przypadku był to mój manager. Mieliśmy kind of realtionship......  Nie wyszło, jasne ze nie wyszło, Bo nie jestem osobą, ktorą interesuje znajomosc typu friends with benefits, fun czy inne tego typu okreslenia. Ale chciałam spróbować. Naczytałam się w internecie, że coraz więcej związków zaczyna się od czegos takiego. Może to prawda. Ale u mnie to nie dziala. Ja sie bardzo szybko przywiazuje. Do zapachu, dotyku, słow. Blablabla....
 A potem wycie do poduszki. Wycie. Nie plakanie.
 Godziłam się na to, bo cholernie mi na nim zalezało i miałam nadzieję, ze kiedys cos z tego wyjdzie.
Ale z miesiaca na miesiac, jezeli ciagle sa wyboje, nic nie wskazuje na to ze wychodzicie na prosta, dalej musiscie się ukrywac, pieprzycie sie juz okazjonalnie, kiedy on tego bardzo chce,a a kolejnego dnia przechodzi oboejtnie, unika twojego spojrzenia..... no zdajesz sobie sprawe ze nic z tego nie bedzie....
 To był dramatyczny dla mnie okres w życiu. Tyle wypłakanych łez... ale to dobrze, bo czasem oczy trzeba oczyscic za pomoca łez, zeby lepiej widziały :)
 Zgubiłam gdzieś swóją pewnośc siebie i dopiero teraz ja powoli odnajduję. Ale wracając do pracy, to  miałam napisanego notice-a, czyli wypowiedzenie, trzeba było tylko dopisać datę.  Czekałam. Z nadzieję, ze cos sie poprawi, zmieni. Bywało i tak. Ale pozniej znowu zle, albo i gorzej.
W końcu, dzban emocji się wypełnił, a nawet przelał. I odeszłam.

Heh cos tu jest zabawne. A mianowicie to, że ja zawsze mówię dłuuuugo, dłuuuuuugo wcześniej, że coś zrobię... że odejdę. Ale ludzie mi nie wierzą, myśłą, że to tylko takie moje gadanie ( ja ogólnie lubię dużo gadać). A tu nagle, gdy podejmuję decyzję, wszyscy są zaskoczeni... naprawdę. Tak, jakbym nigdy nie wspominała, że to zrobię.
Jak mieszkałam z rodzicami, to często, naprawdę często mysłałam, o tym że skoncze 18 lat i wyjezdzam.... No może nie tylko 18 lat ale liceum, bo zawsze zalezalo mi na wyksztalceniu.
Często tez slyszalam ( i napewno większosc z nas ): " Jak Ci coś nie pasuje, to droga wolna! Ja Cię nie będę zatrzymywać", " Mój dom, moje zasady|", itp.
To wybrałam. Decyzję o wyjezdzie.  Wtedy słyszałam płacze i lamenty heh. "Zostań, zostan.."

W Londynie jest dziś Bank holiday, tak więc mialam długi weekend dla siebie, zeby się wyspać i wyciszyć.
Dziś lało okropnie. Nie padało. Lało. A w Pl 30 parę stopni.. ! W czw lecę do Pl na tydzień, sprawdzałam pogodę, od czwartku ochłodzenie lol.... ironio.... no cóż, trudno :)
Czekają mnie odwiedziny.... nie u rodziny czy u przyjacioł, ale u lekarzy.... typowe rutynowe, dentysta, okulista, ortodonta, sratatata.......

Jeny zabieralam sie do pisania bloga nieraz... jednak były to chwilowe zachcianki, albo pzoniejszy brak czasu , moja dezorganizacja i po blogu !
Teraz mam nadzieje, ze utrzymam się tutaj, chcę tego, chcę dać upust swoim myslom i  uczuciom. Tak, tego chcę. Niech tak będzie :)